master cv master cv
1539
BLOG

Lisowczycy w Sudetach

master cv master cv Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Idąc przez środkowe Karkonosze, między Hutniczym Grzbietem znaczonym Bażynowymi Skałami a również pokrywą rumowiskiem Suchą Górą ciągnie się aż pod Karkonoską Przełęcz głęboka i długa dolina, zwana Kozacką (Kosakenloch). Zwana tak jednak nie od mołojców Nalewajki, Pawluka czy Chmielnickiego, lecz od jazdy typu kozackiego, która swą brawurą i walecznością zadziwiała i przestraszała mieszkańców ziem od Górnych Węgier aż po Ren. Jazda ta przeszła przez Śląsk i Sudety, dając się poznać i jako mężny przeciwnik, i jako uciążliwy, nakładający "kontrybucje" żołnierz. Ale takie to były burzliwe czasy.

Hrabia Frantiszek Bernard Thurn patrzył z korony glockich murów na rozciągające się przed nim pofalowane dno śródgórskiej kotliny, zwanej dziś Kłodzką. Tam właśnie, niezbyt daleko, na południu, gdzie kończył się cień
wyniosłego Schwarzerbergu (dziś: Czarna Góra), przesłaniającego jeszcze wyższy Schneeberg (dziś: Śnieżnik), tworzyła się nowa nadzieja dla kłodzkiego garnizonu, wiernego sprawie powstania, które cztery lata wcześniej ogarnęło Czechy. Frantiszek Bernard był synem Jindricha Matjasa, hrabiego Thurn. Ojciec, bogaty szlachcic posiadający dobra w Czechach i Chorwacji w roku 1617 był jednym z autorów listu do arcyksięcia Ferdynanda w sprawie potwierdzenia swobód religijnych dobrych braci Czechów. Po niepowodzeniu tej inicjatywy, 23 maja roku kolejnego był współinicjatorem wyrzucenia z Hradczan "de fenestra" habsburskich namiestników - hrabiego Martinca i Slavaty. Ci, ponoć cudownym zbiegiem okoliczności, osiedli na kupie nieczystości pod oknami, poza potłuczeniami, krzywdy sobie nie czyniąc. Mimo tego całe zdarzenie na tyle z jednej strony rozwścieczyła Ferdynanda II, z drugiej strony rozochociło czeskich protestantów, że stało się zaczynkiem wielkiej wojny. Wojna ta miała, czego pewnie ani przyszły cesarz, ani okazujący dyshonor jego przedstawicielom prażanie nie przewidywali, potrwać lat trzydzieści i wciągnąć w swój wir tak dalekie kraje jak Francję kardynała Richelieu czy Szwecję nadzwyczaj walecznego Gustawa Adolfa.

Clouds rolling over Karkonosze

Chmury nad Kozacką Doliną

Thurn starszy, liczący w chwili wybuchu wojny lat 51, objął dowodzenie sił powstańczych w Czechach i uczestniczył w listopadzie roku 1620 w niesławnej bitwie pod Białą Górą. Miał wówczas pod komendą spory regiment piechoty na lewym skrzydle armii protestanckiej. Jego syn, 18-letni Frantiszek właśnie, prowadził część tego regimentu. Obaj Thurnowie oglądali jak przeciwna flanka armii protestanckiej ulega naporowi wojsk habsburskich, a następnie, gdy  przeciwnik rozpoczął manewr oskrzydlający ich pozycje, nie czekali długo, tylko wycofali się szybko, acz z godnością, z zamętu przegranej już bitwy do Pragi. Ich regiment wyrzynali tymczasem ruchliwi jeźdźcy w czerwonych spodniach, używający szabel zamiast rapierów. Thurn starszy miał już wcześniej z nimi do czynienia i wiedział, że byli to bitni i okrutni polscy najemnicy w służbie cesarskiej - lisowscy kozacy, zdolni do szaleńczej i skutecznej szarży w najmniej sprzyjających okolicznościach. Lisowczycy byli zmorą strony protestanckiej od jesieni zeszłego roku, kiedy to wtargnęli na Górne Węgry i rozjechali wojska Rakoczego stanowiące osłonę ciągnących na Wiedeń i sprzymierzonych z Czechami oddziałów siedmiogrodzkich Bethlena Gabora. Thurnom, ojcu i synowi, udało się szczęśliwie wyrwać z Czech po białogórskiej porażce i razem z królem zimowym - palatynem reńskim Fryderykiem zbiegli przez górskie trakty Sudetów na Śląsk. Fryderyk udał się następnie do palatynatu, gdzie był zmuszony bronić swojej dziedziny przeciw zachęconej sukcesem pod Białą Górą Lidze Katolickiej. W roku 1622 wojska Ligi wkroczyły do Palatynatu, a 6 maja tego roku zwycięzca spod Białej Góry Johan, hrabia von Tily pokonał ponownie protestantów pod Wimpfen.

Old bridge in Klodzko

Zabytkowy most w Kłodzku - figury dodano po wojnie 30-letniej

Frantiszek Bernard Thurn  znalazł się w Kłodzku w lutym 1622 roku i objął komendę sprzyjającej sprawie protestanckiej miasta. Okolice były spustoszone przez działające tu od jesieni poprzedniego roku oddziały saskie pułkownika Goldsteina. Odeszły dopiero po zakończeniu zimy i Thurn postanowił wtedy przejąć inicjatywę. 27 maja dokonał wypadu na Nową Rudę, zdobywając i plądrując miasteczko. Teraz doszły go wieści o zbieraniu się pod Habelschwerdem (dzisiejszą Bystrzycą Kłodzką) mieszkańców okolic w zbrojną kupę, która mogła dodatkowo skomplikować życie oddziałom Karola Hannibala, hrabiego von Dohna, krążącym wokół miasta. Von Dohna, który pierwsze imię nosił po wielkim władcy odrodzonego cesarstwa zachodniego, drugie zaś po sławetnym wodzu kartagińskimm nie miał wystarczających sił by zająć Kłodzko, obsadzone piechotą i dragonami Thurna. A ponieważ ciężar działań wojennych przeniósł się z Czech do krajów Rzeszy, nie mógł liczyć na przeważające szalę posiłki. Thurn zastanawiał się co począć z wieściami o bystrzyckich powstańcach - niekarne pospolite ruszenie nie byłoby zbytnim wsparciem załogi kłodzkiej, niemniej samo w sobie wiązało ręce von Dohnie, zmuszając go do operacji na dwóch lokalnych frontach. Thurn patrzył zatem ku południowi na rozsiane w dolinie Nysy przysiółki, gdzie wcześniej widziano odchodzące ku Habelschwerdowi oddziały von Dohny. Czerwcowa niedziela zapowiadała leniwą, ciepłą pogodę. Niebo wprawdzie chmurzyło się i przez chwilę nawet padał drobny deszczyk, lecz po to tylko by zaraz wyjrzało słońce. Nagle Thurna dobiegły krzyki i tętent koni. Prowadzącą ku miastu drogą pędzili jeźdźcy, w których po stroju poznał własnych dragonów rozstawionych na straży o pół mili od miasta. Szybko zszedł na dół i dał rozkaz otwarcia bram.

View towards Gory Bystrzyckie

Kotlina Kłodzka - widok z Iglicznej

Aby wytłumaczyć co działo się z dragonami Thurna, należy się przenieść do obozu jego oponenta - hrabiego von Dohny. Ten zatwardziały zwolennik Habsburgów szybko zdobył zaufanie zaskoczonego powstaniem w Czechach cesarza jako jeden z nielicznych wielmożów po tej stronie gór. Wraz z zaufaniem przyszło dowództwo oddziałów katolickiego władcy na terenie Śląska oraz poparcie arcyksięcia Karola, biskupa wrocławskiego. Jego sytuacja nie malowała się jednak w jasnych kolorach wojny. Von Dohna miał na zapleczu nieprzyjazne Kłodzko, przed sobą zaś zebrane pod Habelschwerdem w prawdziwie wojskowy obóz pospolite ruszenie w liczbie około sześciu tysięcy. Do pełni "szczęścia" przyszła mu wiadomość o pojawieniu się pod Nysą ponad trzech tysięcy lisowskich kozaków, którzy, jak twierdzili, szli w sukurs cesarzowi, na jego zaproszenie, o czym ani von Dohna, ani biskup Karol nie wiedzieli. Trzeba było zatem coś z tym fantem począć, najlepiej zaś wykorzystać lisowczyków do tego, do czego byli stworzeni. Von Dohna pchnął zatem pod Nysę umyślnego z bardzo grzecznym posłaniem, by wskazał dzielnym, lecz groźnym Polakom, by kraj przyjazny cesarzowi oszczędzali oraz, że najlepiej się cesarskiej sprawie przysłużą, gdy pomogą w odbiciu Kłodzka i pozbyciu się gromadzącego pod Bystrzycą zagrożenia. I choć von Dohna, wykazując się zapobiegliwością posłał już wcześniej po posiłki za bramę międzyleską, należało lisowczyków potraktować jako użyteczne narzędzie a mądrze wykorzystać. Choć jazda przeciw kłodzkim murom na wiele się zdać nie mogła.

Hrabia Thurn szykował oddział dragonów do wyjazdu. Słońce, dość już wysoko stojące na niebie, przynosiło skwar zwiastujący kolejną ulewę. Podjazd, który zniósł jego posterunek dość go zaniepokoił, gdyż, jak wynikało z wcześniejszych zwiadów von Dohna powinien teraz pod Habelschwerdem borykać się z powstańcami. Powstawało zatem zasadne pytanie co tak naprawdę zamierzał i jakimi siłami. Thurn postanowił osobiście, bez zwłoki poprowadzić swoich dragonów, by dopaść podjazd nieprzyjacielski i zasięgnąć języka. Ruszyli ku Habelschwerdowi i wpadli do oddalonej o pół mili wsi, gdzie działać miał wrogi podjazd. Zaskoczyli go jak się wydawało na rabunku i siedli na karkach, wypadając na błonia, otoczone znaczone w tyle wianuszkiem lasu na zboczach schodzących ku sercu kotliny wzgórz. Thurn pędził ze swoimi, lecz tamci mieli dobre konie. Dystans od miasta ciągle się zwiększał, nie malała natomiast odległość między dragonami a ściganymi, ale i nie rosła. Przez głowę młodego hrabiego przemknął cień wątpliwości. Niby bezładna ucieczka, ale... Wtem jeden z dragonów krzyknął, wskazując las po prawej, który jakby ożył - w jego cieniu poruszały się sylwetki konnych. To była rajtaria von Dohny.

Cathedral in Nysa

Nysa - na szlaku pochodu lisowczyków w roku 1622

Jan Lubowicki, rotmistrz lisowski, zaklął szpetnie. Jechał na czele uchodzącego przed Czechami podjazdu i do tej pory wszystko szło zgodnie z planem, który ułożyli wczorajszego dnia z pułkownikiem Strojnowskim. Dragoni Thurnowi szli za wabiem jak mysz do pułapki i wkrótce mieli natknąć się na sześć zaczajonych w borze, gotowych do skoku, wypoczętych chorągwi lisowskich. Pułkownik, odpowiadając na prośbę von Dohny, zaproponował tę prostą zasadzkę, którą z powodzeniem zastosowali pod dalekim Humiennym, uznając, że będzie to najlepszy sposób użycia swych kozaków przeciwko załodze Kłodzka. Von Dohna zaakceptował ów plan, jednakowoż uparł się, że zostawi z lisowczykami swoją piechotę i rajtarię, wielce bowiem obawiał się dragonów Thurna. Niepotrzebnie. Szli na rzeź, a być może sam młody hrabia między nimi. I wtedy, na boku, na skraju lasu pojawili się rajtarzy von Dohny, wysunięci przed lisowskie pozycje by od tej strony zamknąć potrzask. Widział ich Lubowicki, musieli widzieć również Czesi. I rzeczywiście zaczęli krzyczeć, skupiać się zatrzymywać konie i zawracać.

Dowódca rajtarów przydanych przez von Dohnę lisowskim kozakom miał niełatwe zadanie. Musiał ich z polecenia hrabiego pilnować, co jak się okazało było trudne. Miał również swoim uderzeniem, wspartym ogniem z muszkietów piechoty przesądzić o wyniku nadchodzącego starcia. Od północy, od bram glockich nadchodziły przez pewien czas krzyki. Potem wraz z krótkim deszczem ucichnąć, po to by po kilku pacierzach na biegnącym z Kłodzka gościńcu rozległ się odgłos pędzących koni. Polacy uciekali w bezładzie, zaś tuż, tuż za nimi srożyli się dragoni von Thurna. Kapitan rajtarów był w rozterce - czy była to część planu, czy początek klęski, bo pościg wyglądał jego zdaniem zbytnio autentycznie. Wreszcie chrząknął i przywołał do siebie jednego z poruczników, każąc mu z pododdziałem zawiadomić o sytuacji stojące dalej oddziały lisowskie i zażądać wsparcia zanim będzie za późno. Zza rajtarów wysunęli się również muszkieterzy by powitać ogniem Czechów.

View from the rail station in Bystrzyca Klodzka

Bystrzyca Kłodzka - Wieża Rycerska

Lubowicki, ujrzawszy co się dzieje osadził konia i zwrócił się z podkomendnymi ku dragonom. Ci wycofywali się, z tytułu szły już z ciemnego boru chorągwie lisowskie, wpadając na wychodzącą z boku piechotę von Dohny. A przed wszystkich wyjechali podbudowani wsparciem rajtarzy. Czesi szybko cofali się na bezpieczny dystans od murów miejskich, wreszcie stanęli i uporządkowali szyki na wzgórzu, dokonując przeglądu sytuacji. Lubowicki, który jechał razem z rajtarami, uznał że przeciwnik nie dostrzegł jeszcze całości, zbliżających się ku niemu sił. Tymczasem jednak dognały ich chorągwie lisowskie i pędziły ku dragonom, aż ci widząc wreszcie, co ku nim zmierza, zawrócili i podali tyły. Nie wszyscy jednak mieli dotrzeć do miasta.

Thurn ustawił swoich dragonów na pagórku nad Nysą, chętny nawet do walki z rajtarami, odsadzonymi teraz od własnej piechoty, która została daleko w tyle. Lecz za rajtarią von Dohny, znacznie od ruchliwych dragonów wolniejszą, nadciągało coś szybszego, zwrotniejszego i bardziej złowrogiego. Kozacy lisowscy! Wspomniał Białą Górę i nakazał zwrot ku miastu. Lisowczycy byli jednak tuż-tuż i wpadli w szeregi dragonów. Jeden z żołnierzy Thurna, tuż obok niego padł ścięty szablą, ten umknął jednak i wpadł w zbawczą bramę, rozkazując ostrzeliwanie się z murów. Lisowczycy jak za dotknięciem ręki odstąpili, tak że ostrzał nie wyrządził im większej szkody. Thurn zły był jednak na siebie, że znów oddał pola piekielnym jeźdźcom, z których jeden w szalonym pędzie odtarł pod samą bramę, wbijając weź grot swojej broni. Widząc, iż Polacy nie ustąpili daleko od miasta, jednak na tyle by mógł bezpiecznie piechoty wyprowadzić, powiódł muszkieterów i umieścił na wzniesieniach na brzegach Nysy.

Jagodna from Domaszkow

Okolice Bystrzycy Kłodzkiej

Lisowczycy nie ryzykowali jednak ataku, mimo to część dragonów Thurna zaczęła wyjeżdżać ku nim, chcąc wywabić kozaków w pole ostrzału i powetować sobie poranne niepowodzenie. Ruszyli ku nim lisowczycy, lecz nie kupą, ale na harce, po których dragoni zawrócili ku swoim, a salwy piechoty nie dosięgnęły wroga.Pułkownik Strojnowski wiedział, że dragoni nie dadzą się więcej na niebezpieczną odległość wywabić, a jego jeźdźcy przeciw miejskim murom nie mają żadnych szans. Po harcach z dragonami przyszła ulewa, Thurn zwinął wówczas piechotę, zaś Strojnowski uznał, iż nie ma sensu tej zabawy w kotka, myszkę i jej warowną "dziurę", ciągnąć. Jego ludzie byli jednak rozochceni walką i raz po raz pojawiały głosy: "Idziemy na Habelschwerd!", "Frezów od chłopislausów wybawić musimy!". Tu lisowczycy śmiali się, z pogardą dla Niemców, lecz nagromadzenie bojowego ducha było widoczne i Strojnowski musiał jakoś tej parę z wrzącego kotła wypuścić. Wykorzystując deszcz posłał zatem umyślnego do stojącego pod Habelschwerd, niecałe trzy mile dalej von Dohny, że ku niemu z pomocą idzie i polecił by szykowano się do wymarszu. Widząc to, dopadł do Strojnowskiego pechowy kapitan rajtarów i rozżalony perorował, że nie po to hrabia von Dohna lisowczykom oddziały swoje przydał, by ich odchodząc na pastwę Thurnowych pozostawiali. Dało to lisowczykom dodatkowy asumpt do dowcipów, że się frezy zagonionego do jamy lisa boją.

Igliczna (845 m)

Igliczna z łąk nad Pławnicą

Strojnowski wahał się jeszcze z daniem rozkazu wymarszu, gdy wrócił posłaniec od von Dohny, który prosił by lisowczycy poczekali na idące od Czech posiłki i nie zostawiali rajtarów wraz z piechotów samym sobie. Pułkownik znalazł jednak rozwiązanie z tej sytuacji i odpowiedział von Dohnie, że wyśle na razie ku Bystrzycy swoją straż przednią by miejsce na nocleg za miastem znalazła. Poszła zatem ku Habelschwerdowi najsampierw chorągiew Jana Sławęckiego, do której na ochotnika przydzielono pachołków w liczbie pięciuset, zaś Strojnowski zezwolił Sławęckiemu na rozeznanie sytuacji i decyzję o ataku, zanim jeszcze pozostałe chorągwie dotrą pod Habelschwerd. Cóż było robić? Gdy chorągiew Sławęckiego stanęła na wzgórzach na prawym brzegu Nysy i spojrzała na chłopski obóz rozbity na polach pod wsią Plomnitz (dziś: Pławnica), pod widniejącym w dali potężnym łańcuchem gór nie było wyjścia - przyszło atakować. Ruszyli. Powstańcy wnet wszczęli ostrzał z muszkietów i rusznic, które pod ręką mieli, jednak lisowczycy przeszli na szyk rozproszony, tak że ogień z broni palnej wielkiej szkody nie czynił. Jedną szarżą zmusili chłopstwo do opuszczenia obozu i ucieczki. Bitwa pod Habelschwerdem była wygrana zanim von Dohna zakończył pieczołowite przygotowania do jej stoczenia.

At the yellow trail to Bystrzyca Klodzka

Okolice Pławnicy, domniemane miejsce lisowczyków w czerwcu 1622 r.

Lisowczycy z opuszczonego obozu zabrali konie i broń, kierując się do wsi, gdzie wyznaczono im nocleg. Von Dohna na wieść o tak szybkim i nagłym zwycięstwie nie wierzył własnym uszom, zwłaszcza, że część chorągwi lisowskich docierała dopiero do Bystrzycy. Gdy jednak pomyślna nowina się potwierdziła ruszyli dzielni habsburscy do rabunku i opuszczonego przez powstańców obozu oraz okolicznych wsi, biorąc co im się pod rękę nawinęło, nie na ostatku żywy inwentarz. Sprzedawano to potem nazajutrz na targu w Bystrzycy. Lisowczycy, zaopatrzeni w list polegający od hrabiego von Dohna ruszyli potem przez bramę międzyleską na Pragę, ogłaszając się na zamku w Międzylesiu i wskazując, że posiłki ciągnące z Czech plądrują wsie po drodze, aby rabunek ten na karb lisowczyków nie szedł.

Pociągnęli następnie aż nad Ren, walcząc ze stroną protestancką i zdobywając dobrą oraz złą sławę. Wrócili przez Czechy na jesieni 1622 roku, zachęcani przez cesarza do czynienia porządku w buntowniczym kraju. Dowodził nimi już wówczas krajczy koronny Zygmunt Karol Radziwiłł, syn Mikołaja Krzysztofa, zwanego Sierotką, od roku 1616 kawaler i komandor maltański, członek Bractwa Żołnierki Chrześcijańskiej, uczestnik obrony Chocimia. W drodze przez Sudety szarpały ich na ciasnych drogach lokalne oddziały, zdarzyło się nawet, że na kilku śpiących na warcie zakłuli. Wkraczając na Śląsk przez Karkonosze, 19 listopada 1622 roku
"karali motłoch" kowarski, który nie chciał dać kwater. W wyniku tych lisowskich porządków mieszkańcy pouciekali w górskie doliny i do Jeleniej Góry. Pociągnęli potem lisowczycy i na Jelenią Górę, docierając nocą pod bramy. Tych im nie otwarto, ruszyli zatem na Jeżów i Wleń. Zaległości w cesarskim żołdzie usprawiedliwiały w ich mniemaniu czynione po drodze "rekompensaty". W liście jaki lisowczycy otrzymali 19 września cesarz zwolnił bowiem ze służby i nakazywał powrót po otrzymaniu zapłaty w granice Rzeczypospolitej. Radziwiłł nie znajdował jednak usprawiedliwienia w lisowskiej niekarności i swawolach. Wkrótce też złożył dowództwo, a później niechętnie wypowiadał się o elearskim pochodzie przez Śląsk. 28 listopada lisowczykom zastąpiły drogę pod Legnicą pospiesznie zebrane wojska miast śląskich. Nie doszło jednak do bitwy, lecz rozmów i ugody. Przez Bytom Odrzański, gdzie również doszło do niepokojów, lisowczycy dotarli do Sławy. Tam otrzymali żołd za trzy miesiące i opuścili wreszcie granice Śląska.

Skalny Okap

Skały na Pohuciu nad Kozacką Doliną

 

Przy powyższej notce wykorzystano relację kapelana "elearów"  Wojciecha Dembołęckiego, który, opisując przewagi lisowczyków, w tym obszernie walki pod Kłodzkiem i Bystrzycą, dość lakonicznie traktuje o jesiennym powrocie przez Śląsk. Relacja franciszkanina (potem prowincjała zakonu w Rzplitej i jego kronikarza) z tego co wiem jest dostępna via google books w całości bez opłaty.

 

master cv
O mnie master cv

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura